
Zauważalne jest niedowierzanie i niezrozumienie prozy życia przez urzędnika, że – choć to nielogiczne – lekarz na recepcie potrafi wpisać np. uprawnienie „S” i zaznaczyć obok odpłatność 100% - pisze w felietonie mgr farmacji Mariusz Politowicz.
- Przy takim urzędniczym nastawieniu, nie należy liczyć na zbytnie zrozumienie naszych racji i wątpliwości - dodaje farmaceuta, wskazując na podesłane przez kolegów przykłady recept, które wskazują na przykłady irracjonalnego sposobu dawkowania, wskazanego przez lekarza wystawiającego receptę.
Jedna z recept dotyczy leku w tabletkach, który lekarz zaleca stosować 2 x 1 domięśniowo.
Inna recepta została wystawiona na 2 lata.
Kolejna - dotycząca preparatu w kapsułach - do stosowania 7,5 ml x 2.
- Na podstawie załączonych przykładów jasno widać, że w dziedzinie pisania = psucia D.S. na receptach, kreatywność lekarzy jest nieograniczona. Rozwiązanie nasuwa się samo. To i każde następne rozporządzenie w sprawie recept, wzorowane na niniejszym i wcześniejszych, nadają się do niszczarki - ocenia.
Przyczyna jest oczywista. Nadmierne skomplikowanie przepisów, będące skutkiem niepohamowanego biurokratycznego głodu pozornie niezbędnych informacji, uniemożliwia normalną pracę. W końcu recepta jest „tylko” listem lekarza do aptekarza, by wziął określone składniki w określonych ilościach i zrobił z nich odpowiednie lekarstwo. Dodatkowo może (nie musi) pacjentowi przekazać, jak i ile ma go używać.
- Gdy ustawodawca aptekarzowi przypisuje rolę strażnika publicznej kasy, ale nie płaci mu za to, a jednocześnie wprost obarcza winą za nie jego błędy, często absurdalne, skutkiem jest zniechęcenie, paraliż decyzyjny, działania zachowawcze, w tym zmniejszenie wydawanej ilości leku lub nawet odmowa jego wydania - dodaje Mariusz Politowicz.
Więcej: https://aptekarski.com/
Newsletter
Rynek Aptek: polub nas na Facebooku
Obserwuj Rynek Aptek na Twitterze
RSS - wiadomości na czytnikach i w aplikacjach mobilnych