
Przed laty – bez względu na status materialny właściciela – każda apteka posiadała swoje firmowe oznaczenie. Opakowania po lekach stanowiły dla pacjentów cenną pamiątkę i przechowywane były wiele lat - pisze Katarzyna Sudoł w Res Publice.
Wytwórcy starali się dopasować wygląd opakowania do wskazań leczniczych konkretnych preparatów. Dlatego np. preparaty, które miały leczyć choroby weneryczne, pakowano do tekturowych pudełeczek i oklejano eleganckimi imitacjami skóry - informuje w tekście nt. reklamy leków na przełomie XIX i XX wieku.
Firmowe etykiety naklejano na gotowe pudełka przeznaczone do ekspedycji. Farmaceuci zamawiali je w wyspecjalizowanych firmach i sami ostatecznie je zatwierdzali. W wyglądzie etykiet odbijały się panujące trendy i kierunki w sztuce.
W artykule przytoczone są też interesujące reklamy produktów oraz stosowane wtedy chwyty marketingowe. Jedna z opisanych historii dotyczy warszawskiego lekarza, namawianego do firmowania „cudownego leku”, któremu w Paryżu miejscowy aptekarz zaproponował wspólny interes, czyli produkcję i sprzedaż wynalezionego przez aptekarza specyfiku.
Udział lekarza miał polegać na firmowaniu wspomnianego leku jego niemiecko brzmiącym nazwiskiem, gdyż, jak stwierdził aptekarz: „na dziś potrzeba koniecznie nazwiska doktora zagranicznego… Pan nosisz niemieckie nazwisko, a niemieckie nazwiska cieszą się u nas wielką powagą naukową”.
Więcej: http://publica.pl/
Newsletter
Rynek Aptek: polub nas na Facebooku
Obserwuj Rynek Aptek na Twitterze
RSS - wiadomości na czytnikach i w aplikacjach mobilnych